O szacunku do przeszłości

Posted: niedziela, 18 grudnia 2016 by Unknown in
0

Ostatnimi czasy na nowo odkrywam punkty kulinarne w Poznaniu - ostatnim razem skoczyłem do Karafka Bistro&Cafe przy ulicy Niezłomnych. Miejscówka generalnie obok Starego Browaru, urzeka całkiem nowoczesnym wystrojem, idealna by wpaść na kawę, burgera czy naleśniki. Kawy nie pijam, więc łatwo się domyślicie co ja sobie w takim miejscu zamawiam.

Nie, spokojnie, absolutnie nie chcę tutaj się rozpisywać o żarciu, bo nie jestem żadnym amatorem/krytykiem restauracji, a do niedawna nawet nie wiedziałem, że można do pizzy w dowolnej pizzerii wziąć oliwę(a nawet kilka rodzajów!). Ten blog powstał zresztą z zamysłem trafiania do ludzi i(w miarę jego ewolucji) również w większości wpisów dotyczył tego samego - ludzi. Głównie mnie, ale no mniejsza. Bo o czym innym może pisać taki ekstrawertyk, jak ja?

Co tym razem mnie zainspirowało do napisania tej(mam nadzieję) krótkiej notki? Dwaj Panowie siedzący względnie niedaleko - a dokładniej ich rozmowa. I - dla ścisłości - absolutnie nie chcę powiedzieć, że jakoś bacznie się tej rozmowie przysłuchiwałem, bo zwykle mam w dupie inne osoby niż te uczestniczące w moim życiu i choć lubię poznawać obcych ludzi(nawet bardzo, każda relacja czegoś uczy, pozwala Ci spojrzeć na pewne sprawy z innego punktu widzenia) - tak absolutnie nie to jest moim celem w godzinach południowych w miejscu, gdzie przyszedłem sobie zamówić coś do jedzenia.

No ale się nie dało! Panowie rozmawiali(dość/za głośno) o - ciężko się domyśleć - problemach miłosnych. Z tego co zrozumiałem dotyczyły one tylko jednego z nich. I nie będzie tu szczególnie kontrowersyjnie, bo jego problem miłosny dotyczył kobiety. Nuda, co? Niby tak i pewnie tym bardziej miałbym to w dupie, gdyby nie fakt, że co trzecie słowo w opisie tej kobiety to było per Kurwa, Szmata, Jebana dziwka. I jak mam być szczery - i tak wybrałem tutaj te łagodniejsze zwroty. Takie zachowanie mnie z lekka wkurwiło, ale zanim przejdę do przemyśleń wtrącę jeden wątek naukowy.

Zapewne większość z nas oglądała przynajmniej raz w życiu film, gdzie jednym z głównych motywów była utrata pamięci. I pewnie to było romansidło. Spoko, nie oceniam, to mój ukochany gatunek filmowy, pozdrawiam znad chusteczek i czekolady(oczywiście gorzkiej). Utrata pamięci w tym filmie jest zwykle tłem do opisania problemów relacji z taką osobą - która po utracie pamięci zachowuje się inaczej niż przed. I nie jest to absolutnie nic wymyślonego - większość osób po utracie pamięci(demencji) ma nieco zmienioną osobowość. Zwykle zachowują ten swój "rdzeń" charakterologiczny, a zmienione mają po prostu pewne "skrajne" przymioty - np. cicha, młoda osoba staje się jeszcze bardziej cicha/bardziej kulturalna, a szef, który wykazywał "kompleks Boga" chce jeszcze bardziej kontrolować ludzi.

Ale nie zawsze - bardzo często następuje kompletna zmiana charakterologiczna danego człowieka. Za portalem www.caring.com "Ludzie z rozwijającym się np. Alzheimerem zaczynają robić rzeczy, które są do nich zupełnie niepodobne, niecharakterystyczne względem zachowań przed chorobą. Przeklinanie, plucie(tak, dotyczy to nawet starszych Pań), impulsywność, a nawet zmienione upodobania seksualne". 
Tak, nie mogło być notki bez zdania o upodobaniach seksualnych. Sorry, taki klimat.

(Prawdopodobne motto większości kobiet)
Do czego tu piję? Do takiego pewnego ładnego zdania, które padło w filmie The Vow, czyli "I nigdy Cię nie opuszczę"(mówiłem, romansidła), a ja spróbuję je teraz przetłumaczyć moją łamaną angielszczyzną(żart, jest zajebista, ale może nie być słowo w słowo przetłumaczone)
Życie to po prostu ulotne momenty, chwile i to jak na nas wpływają i nas zmieniają. Te momenty, często o bardzo wysokiej intensywności, które zmieniają nasze życie czasem do góry nogami definiują kim jesteśmy. Rzecz polega na tym, że jesteśmy sumą  tych chwil, których doświadczyliśmy, z tymi wszystkimi ludźmi, których poznaliśmy, a te wszystkie momenty stają się naszą historią. Jak nasze wszystkie ulubione hity, tak pamięć możemy odtwarzać i powtarzać w naszych umysłach ciągle i ciągle. Ale nigdy nie zastanawiałem się co się stanie, gdy pewnego dnia nie będziemy już ich pamiętać.

Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że tak jak te chwile nas definiują tak również nasze dawne związki i relacje zdecydowanie należą do czegoś co można podciągnąć pod definicje "chwili" dłuższych. Albo krótszych, zależy od Ciebie(nie oceniam). I to te związki i relacje również na nas wpływają i definiują. Związek z tamtą panną, o której mówił ten typ powyżej, również zmienił i zdefiniował go jako człowieka(na razie z kiepskim efektem), bo fakt jest taki, że zmieniamy się każdego dnia pod wpływem każdej zmiennej i chwili(a przynajmniej tak chcę uważać jako optymista, który zrobił sporo chujowych rzeczy w swoim życiu, ale ciągle chce się rozwijać i poprawiać).

Z tego też powodu nie powinno się tak ostentacyjnie jebać po swoich eks. O ile laska nie ukradła Ci nerki, nie przespała się z Twoim najlepszym przyjacielem, o ile Twój gościu nie wyruchał Twojej siostry(tej młodszej) lub nie uciekł ze ślubu - nie warto. Wynika to nie z szacunku nawet do drugiej osoby, ale z SZACUNKU DO SAMEGO SIEBIE. Bo jeśli nie szanujesz osoby, która zmieniła Twoje życie, nie szanujesz również swoich wyborów życiowych, nie szanujesz pewnego okresu w swoim życiu to jak więc w takim razie możesz szanować samego siebie?

To tyle. Reasumując - o laskach i do lasek nie warto mówić brzydko. Chyba, że w łóżku, rozgrzeszam. 

Jaime

Posted: czwartek, 19 maja 2016 by Unknown in
0

J a i m e
Podobno najcięższe jest zawsze powiedzienie(tu: napisanie) tego pierwszego zdania. No to je już mam za sobą. Ale odkładając na bok parafrazowanie P.Szymborskiej – skupmy się na konkretachPo pierwsze chcę powiedzieć, że to ostatni wpis na tym blogu, którego i tak nie prowadzę. Po drugie: to ostatni wpis na tym blogu, którego tematyka jest w chuj szeroko niesprecyzowana. Trzeci konkret: Dziękuję. Na przestrzeni tych dwóch/trzech lat wchodziło tutaj sporo osób – nie zawsze były to reakcje wynikające z udostępnień, a część wejść była regularna. Wszystko mam w swoich statystykach, kochani. Więc chcę Wam podziękować, tak zwyczajnie, od siebie. I cieszę się, bo była to forma pewnego sprawdzenia mojego warsztatu literackiego(choć to złe określenie) czy zwyczajnie tego, czy umiem zainteresować postronne osoby. Bo że umiem zainteresować osoby niepostronne – wiem doskonale. Jestem w końcu Dawid Pstrak, nie?


Blog spełniał różne role na przestrzeni kilku etapów. Czasem był typowo pozeranckim gównem, w stylu – o hej mała, patrz jakie inteligentne przemyślenia daję. Czasem był dla mnie miejscem do pewnego usystematyzowania pewnych kwestii, czasem był zajebistym pretekstem by się nie uczyć(zwłaszcza w maturalnej), a czasem był rodzajem terapii bezsennościowej(polecam jeśli ktoś kiedyś cierpiał na taki problem: wypiszcie wszystko o czym myślicie na kartkę papieru - lepiej nie komputer, bo to sztuczne światło - od razu poczujecie się bardziej zmęczeni i spokojni). No ale jebać, to nie są konkrety, a sentymenty nigdy nie były w cenie.

Do rzeczy:
Ten art, podobnie jak cały blog, również będzie miał bardzo niesprecyzowaną tematykę.

Wiecie, jestem zajebistym obserwatorem. To nawet dobry pomysł na książkę – sytuacje, które czasem widujemy. Dialogi, które czasem słyszymy. Z życia całkowicie normalnych ludzi, zapierdalających właśnie do roboty, użerających się z kimś przez telefon, poprawiających mejkap(już nie tylko Panie). A w tle te świetne rozmowy;

Przykład 1. Lecę sobie do altum, obok babka na oko 25 lat(czyli pewnie 35 – jestem fatalny w rozpoznawaniu wieku, kilka najbliższych osób wie o czym mówię) z dzieckiem w wózku(tym dziecięcym, nie inwalidzkim). Taki typ może nie femme fatale, ale na pewno „byznesłumen”(jak wczoraj na koncercie Zeusa). No i ta, dość poważna, dystyngowana kobieta mówi(nie mam pojęcia do kogo):
- I wiesz co ta szefowa-szmata zrobiła? Usunęła mnie ze znajomych na facebooku!
*Kurtyna*

Przykład 2. Kaponiera, rozmawia dwóch gości:
- […]bo ona teraz na jakiejś ostrej diecie jest
- Ale nie chodzi o grubość…chodzi o odpowiednie proporcje!
- No z proporcjami to też ma przejebane
*Kurtyna*

Do czego piję? Po pierwsze – odrobina humoru. Choćby marnego. Po drugie – między tymi różnymi dialogami usłyszałem kiedyś takie pewne stwierdzenie(powtarzane zresztą w chuj często, co nie sprawia, że jest cokolwiek bardziej prawdziwe) „Ludzie się nie zmieniają”. „People don’t change”. „Menschen andern sich nicht”. I tak dalej. I tego, i między innymi tego, będzie dotyczył ten wpis.
           (To akurat typ negatywnej zmiany)

Po pierwsze – nie każcie mi się nawet znęcać nad tym jakie te stwierdzenie jest biedne intelektualnie. Powtarzane zresztą zwykle przez zbuntowane nastki, w kontekście faktu, że zerwali z partnerem/-rką(głównie jednak Panie, naturalny talent do dramatyzowania) po aż czterech dniach chodzenia. Albo osoby o podobnej dojrzałości. Typologizuję i szufladkuję? Pewnie, że tak - i zajebiście się z tym czuję.


(Swoją drogą – zauważyliście, że kobiety nigdy nie są tak naprawdę singielkami? I tu nawet nie chodzi o związek, ale o poczucie przynależności – kobiety zawsze czują/chcą czuć, że należą albo do osoby z którą się spotykają, albo do osoby z którą chciałyby się spotykać, albo do eksa. Nigdy(albo bardzo krótko) nie są tak naprawdę, w stu procentach, całkowicie wg. siebie wolne.)


Pominę więc argumenty obalające te bzdurne hasło(choćby to, że osoby o zaniku pamięci zachowują się całkowicie odmiennie niż przed zanikiem), bo dla mnie jest to całkowicie oczywiste, logiczne i pewne, że ludzie zmieniają się tak naprawdę każdego dnia – pod wpływem pewnych zdarzeń, rozmów, słowem – doświadczeń. Czasem ta zmiana jest drastyczna(np. strata bliskiej osoby), czasem jest konsekwencją pewnego constansu w danym życiu. 
A l e  j e s t
I świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi, bo przypadłością ludzką jest doświadczać i się uczyć(nie wnikając już czy te doświadczenie nas popchnie do dobrego czy złego wniosku).


To tyle jeśli chodzi o innych, a teraz pozwólcie, że skupię się na sobie. Ten blog zresztą zawsze miał oscylować wokół jednej osoby, którą to byłem ja. Sorry, taki klimat.

Ostatnie dwa lata były kurewsko przełomowe w moim życiu – zmieniłem niektóre schematy myślenia, kilka osób w moim życiu straciłem, kilka zyskałem(zwłaszcza Ciebie, Bartuś!), nabrałem pewnego introwertyzmu i pewnych wartości, przemyślałem kilka spraw, kilka innych koncertowo zjebałem, może się uspokoiłem, a może i wręcz przeciwnie – z tego miejsca pozdrawiam… albo nieważne. Tak czy inaczej – było dużo bodźców, które mogły popchnąć do różnych, nowych doświadczeń. I chociaż całościowo się mogę wkurwiać, że czasem mogłem zachować się inaczej… lub zachować się w ogóle jakoś, to całościowo – jestem dumny z przebiegu tych ostatnich kilku lat. I nie zmieniłbym absolutnie niczego, nawet tych najbardziej debilnych zdarzeń dokonanych pod wpływem chwili. Było zajebiście, dzięki, a jeśli Cię coś dotknęło – no cóż, pomyśl ile mogłeś ziomeczku lub ile mogłaś księżniczko się nauczyć - choćby tego, że bywam palantem. Ale i tak mnie uwielbiasz.

Zmiana jednak zawsze niesie za sobą pewne wnioski(podstawa do zmiany) i to będzie oś tego tekstu.

Pierwszy? Zawsze jest kontekst.
Nie jest to absolutnie wniosek wywracający podstawy funkcjonowania relacji międzyludzkich do góry nogami - a jednak zapominamy o tym banale. Każde zdarzenie, każde zachowanie, każda czyjaś decyzja ma kontekst - tym kontekstem są zdarzenia poprzedzające owe, tym kontekstem jest sposób w jaki dana osoba została wychowana, tym kontekstem jest to czy z samego rana >ową< osobę opierdolił szef/wygrała w totka/miała dobry seks z mężem poprzedniej nocy(lub poranka). To wszystko wpływa na pewne indywidualne zachowanie w danej sytuacji, w której również bierzemy udział lub jesteśmy obserwatorami. Banalne, prawda?

Drugi? Za cholerę nie znamy pełnego kontekstu.
Ekonomia to nauka o gospodarowaniu ograniczonymi środkami, by zaspokoić nieograniczone potrzeby(ale się nie będę tak z tymi analogiami rozpędzał, bo zaraz dojdę do tematu podnoszącego mi ciśnienie; rachunku kosztów). Podobnie ograniczona(a nawet bardziej) jest nasza wiedza dotycząca kontekstu drugiej osoby. W sumie zamiast rozwijać ten akapit wystarczyłoby mi tu wkleić teledysk utworu alt-J. Zwyczajnie nie znamy wszystkich faktów i przy ocenie danej sytuacji  i należy o tym pamiętać.

Trzeci? Sami mamy pewne wyuczone schematy
Nie będę tutaj pierdolił o relatywizmie moralnym, ale fakt jest taki, że sami jesteśmy poddani pewnemu kontekstowi - wychowaliśmy się w określonym środowisku, w określonej kulturze, doświadczyliśmy określonych zdarzeń w wieku dojrzewania i mamy przez to inną ocenę przy ocenianiu danej sytuacji. I inną wrażliwość na sam fakt oceniania. I inną skłonność by to robić. Dlatego, księżniczko lub ziomeczku, jedna osoba powie, że nigdy nie wolno uderzyć kobietya inna osoba powie, że to zależy - bo ma(mają) określone upodobania seksualne, lub kobieta musiała naprawdę spierdolić gotowanie tej zupy.
.
.
.
Takie żarty. 

Czwarty? Jesteśmy ludźmi
Myśleliście, że zakończę te moje złote reguły słodkim pieprzeniem w stylu "nie oceniajmy", "nie powinno się szufladkować" i t e d e? No proszę Cię, to znaczy, że mnie całkowicie nie znasz. Prawda jest taka, że jesteśmy ludźmi, a ocenianie innych to nasz mechanizm obronny, by intuicyjnie wiedzieć co jest bezpieczne, a co nie.. Oczywiście, że 2/3 tych ocen będzie nieprawdziwe lub niepełne... ale kto powiedział, że nie warto próbować


Po prostu, księżniczko lub ziomeczku, należy o tym pamiętać. Należy pamiętać, że nasz obraz sytuacji jest niepełny(no chyba, że jesteś tak nieomylny jak ja. PS: nie jesteś), należy pamiętać, że mamy inną wrażliwość czy też oceniamy wg. innych reguł etycznych niż ta osoba przyjmuje.


I pamiętajmy też, że my ciągle jesteśmy poddawani tej chuja wartej, bezpodstawnej i nieprawdziwej analizie innych ludzi, którzy nas oceniają. Ludzi, którzy nie wiedzą czego doświadczyliśmyjak zostaliśmy wychowani, czy tego jak nam ten dzień mija. Ich ocena to suma ich przeświadczeń - ale dlaczego miałoby to mieć kiedykolwiek wpływ na to co robimy? Prawda jest taka, że cokolwiek zrobisz lub nie zrobisz - ktoś będzie patrzył i obserwował. I oceniał. Więc z dwojga złego - lepiej robić to co chcesz, to co czujesz, że powinieneś niż sugerować się ciągłą i ciągle zmieniającą się opinią innych. I jest to wniosek, do którego dojrzewanie zajmowało mi bardzo dużo czasu - bo sam byłem(mam nadzieję) osobą, która skrajnie przejmowała się tą głupią i nic nie znaczącą opinią innych.

Prawdziwą tragedią tego świata jest chwila, gdy nie zrobiłeś czegoś, czego naprawdę chciałeś z powodu przejmowania się czyjąś oceną. Gdy mogłeś doświadczyć czegoś nowego, zajebistego, ale do tego nie doszło. Sam zajebiście żałuję pewnej sytuacji jeszcze w zeszłym roku, w pociągu PKP na trasie Poznań - Warszawa, gdy strach przed tym co pomyślą inni spowodował, że nie zrobiłem tego co bardzo chciałem. I jestem zajebiście pewny, że dużo straciłem. I obiecałem sobie od tamtej pory, że podobnie pizdowato się nie zachowam, bo... nie ma sensu tracić życia.


Powiesz, że takie myślenie tylko o sobie(pierwsze wypaczenie) doprowadzi do jakiejś anarchii(drugie wypaczenie), bo sprawi, że ludzie będą robić to co chcą nie patrząc na konsekwencje dla innych(trzecie wypaczenie, sprzedane). Kto wie - może i masz rację?

Cieszę się jednak, że jestem osobą, która znacznie bardziej wierzy w ludzi niż Ty.

I tym optymistycznym akcentem chcę podziękować za czytanie Więcejtagówniepamiętam.
Na razie, ziomeczku
Na razie, księżniczko

Wyjście ze strefy komfortu #Niemiejkijawdupie

Posted: poniedziałek, 9 listopada 2015 by Unknown in
0


Dlaczego o tym w ogóle piszę? Bo Mozambik. 
Brzmi to lakonicznie, wiem - wyjaśnię to pod koniec artu.


Pomysł na tego arta miałem już od dawna - bo sam temat zajmował u mnie ostatnio wysokie miejsce w swojej "ważności". Jak zwykle to w takich artykułach, stylizowanych na felietony, bywa - zaczniemy od zdefiniowania samego pojęcia. Czym jest strefa komfortu? Jest to przestrzeń, w której zwyczajnie czujemy się bezpiecznie. Dzięki funkcjonowaniu w niej na codzień znamy ją najlepiej, nie zaskakuje nas, nie wystawia na nieoczekiwane(traktowane przez mózg jako niebezpieczne) zdarzenia. Słowem(lub raczej zdaniem) - nic Tobie w niej nie grozi. 


Bezpośrednią przyczyną, czy raczej pretekstem, by w końcu usiąść na dupie do komputera(tym razem wyjątkowo to doceńcie - dopiero co załatwiam internet na chatę, więc aktualnie siedzę i kradnę wifi od McDonalda w Starym Browarze - co już samo w sobie jest delikatnym i subtelnym wyjściem ze strefy komfortu) była pewna sytuacja w tramwaju, której byłem świadkiem. Uprzedzam - wydaje się być śmieszna, wydaje się być błachostką i nikt w jej trakcie nie ucierpiał - ergo może wydawać się nudna. Ale jest znacząca i dotyczy, o zgrozo, większości znanych mi ludzi.



Otóż jadąc owym wieczornym tramwajem(było koło 10-ej) na Szymanowskiego wsiadła do tramwaju grupa studenciaków. Na oko ~ 23lat, ale życie już pokazało mi wielokrotnie i dobitnie, że z ocenianiem wieku mam problem. Więc pewnie mają po 31 lat, żonę i dziecko. NIEWAŻNE. Otóż wsiedli oni do tramwaju i - dość normalna sprawa w środę, która jest uważana za mały piątek - wyjęli oni piwo. Swoją drogą piekielnie zajebiste piwo - bo Książęce Pszeniczne oraz Perłę niepasteryzowaną, #productplacement. Widać było, że chłopaki mają dobrą fazkę, dobry humor i jadą na imprezę - i zagadali do jakiegoś typa, na oko 21 lat(więc pewnie 30-cha na karku) czy zwyczajnie nie chce się poczęstować. Zaznaczam, że otworzyli piwo przy nim, co wyklucza obecność środków przez które mogliby godzinę później dobierać się do jego dupy. Sorry za dosadność.


Reakcja gościa? Autentycznie się zmieszał. Wyglądał jakby ktoś mu po raz pierwszy w życiu coś zaproponował, jakby po raz pierwszy w życiu ktoś obcy się do niego odezwał. Skulił głowę i uniósł ramiona do góry w tzw. żółwika(dziwna poza niektórych gości na podryw), by następnie odburknąć coś-coś-coś. A następnie odszedł od nich na odległość pięciu metrów i wysiadł na Kurpińskiego. Przy czym podejrzewam, że Kurpińskiego to nie jest jego docelowy przystanek.

Jaki jest morał tej przyśpiewki? Zakładam, że nie jesteś debilem i nie myślisz, że definicją mojego wyjścia ze strefy komfortu jest przyjmowanie od każdego napotkanego gościa napoi alkoholowych - broń Boże. W tym wypadku, w tej sytuacji i u tego gościa autentyczna strefa komfortu jest bardzo wąska - wynosi najbliższe 30 cm. Jakiekolwiek kontakty z osobą, której nie zna, są dla niego tak w gruncie rzeczy obce, że aż nie umie się do nich zachować. I bycie introwertykiem nie ma tu nic do rzeczy - reakcja sama w sobie była dość komiczne.


Na powyższym przykładzie chciałem pokazać czym jest strefa komfortu w ujęciu społecznym - może być np. strachem przed poznawaniem nowych ludzi. Oczywiście samych typów stref komfortu jest ogrom - może to być strach przed nowymi zadaniami, tkwienie w jednym miejscu pół swojego życia, niechęć do rozpoczęcia jakiegoś nowego hobby, czy ciągłe wchodzenie tylko na tę jedną i jedyną stronę z filmami pornograficznymi.
.
.
.
Dobra, nieważne. Pomińcie te ostatnie.
Słowem - strefa komfortu to strefa wygody. Iluzji ciepła i bezpieczeństwa.

Dlaczego ciągłe siedzenie w strefie komfortu jest złe? Przyczyn jest, za przeproszeniem, w chuj. Stabilizacja jest po prostu nieproduktywna, a dostrzegli to już w Starożytnym Rzymie(był taki cytat mniej więcej, że zwycięzcy nie mają bodźca do zmian). Przez ciągłe siedzenie w tym samym miejscu, momencie życia - zwyczajnie się nie rozwijasz. Bo i jak masz się rozwijać, skoro nie ma przed Tobą żadnych nowych wyzwań, nie poznajesz nowych ludzi, nie trenujesz czegoś nowego? Na tym świecie znam tylko jeden bezwzględny fakt, jedną zasadę i brzmi ona "Im dłużej coś robisz - tym bardziej Cię to nudzi". A im bardziej Cię to nudzi tym mniej widzisz w tym sensu.

Stabilizacja to tylko jeden krok od stagnacji, zaprzestania poszukiwania czegoś niesamowicie intrygującego - a to, choć brzmi to kurewsko dosadnie, to tylko jeden krok od wegetacji. Stajesz się robotem, z określonymi ramami czasowymi, wykonującym regularnie to samo. W ekonomii istnieje pojęcie jak "koszt utraconych możliwości" - i każda ta sekunda tego Twojego stabilnego życia, która wydaje się zwracać może i materialnie - to jednak sekunda w której mogłeś nabyć nowe kompetencje, poznać coś lub kogoś nowego. Po prostu przegrywasz.

Nie, nie, to nie znaczy, że masz teraz pierdolnąć swoje studia, pracę i przyjaciół - to nie jest wyjście ze strefy komfortu(tzn. jest, ale nie tylko). To po prostu zwykły idiotyzm i egoizm. Nie rozumiem też opozycji w jaką się stawia strefę komfortu i regularne życie, pojawiające się na wielu portalach - gówno prawda. Można chodzić do roboty/na uczelnię/do liceum w godzinach 8-16, a jednak zmieniać swoje życie. Diabeł tkwi w szczegółach.

I to właśnie te detale i szczegóły są decydujące, tak samo jak to, że życie składa się z ulotnych chwil. I to te chwile najbardziej pamiętamy, nie okresy. I jakby się nad tym głębiej zastanowić to bardzo często właśnie te pamiętne chwile to momenty, kiedy najbardziej robiliśmy coś kurewsko nieoczekiwanego, zaskakującego, niepewnego - czyli klasycznie wychodziliśmy poza nasz schemat i nasze znane możliwości. 

Wiem, nareszcie jakis fajny obrazek


Innymi słowy - zapisz się na jakiś nowy sport. Niemal każdy człowiek ma coś co zawsze chciał trenować, ale znajdował wymówki, w stylu "żeby trenować to naprawdę to bym musiał zacząć to robić od dziecka", "wolę wieczorem usiąść przed telewizorem", "żeby to zrobić potrzebuję kajdanek i pejczu". 
.
.
.
Ochuj, te ostatnie też pomińcie.
Niemniej to wymówki. A nowe hobby, poprzedzone nawet próbowaniem innych aktywności przez rok(co z tego, że nie znajdujesz? Ważne że szukasz) potrafi człowieka niesamowicie natchnąć energią. Czy to mowa o salsie, boksie czy żeglowaniu.




Najlepszym wyjściem jednak ze strefy komfortu, które najbardziej polecam, jest po prostu poznawanie nowych ludzi. Każdy człowiek to bagaż doświadczeń, innej przeszłości, znający inne środowiska, różniący się od siebie. Nawet jak jest debilem. Nieważne. Nawet przelotny kontakt z nimi może serio Cię zaskoczyć, czy pchnąć do jakiejś zmiany. Tamtego "tramwajowego" wieczoru to ja zagadałem do tych gości, poczęstowałem się piwem(serio Perła niepasteryzowana jest cudowna), zapytałem się dokąd jadą. A jechali sobie do Opcji. Just saying. Co miałem z tego kontaktu? Choćby to, że poznałem kolejną markę piwa, którą cholernie polubiłem. To zawsze jakieś pozytywne doświadczenie.


Więc gdy kolejnym razem zagai Cię jakaś na-oko-dwudziestokilkuletnia studentka sprzedająca kartę PEKA - pogadaj z nią. Dowiedz się jak mały ruch jest o 20-ej, od kiedy tam pracuje, czy jak mało jej płacą. Cholera wie jak ten kontakt się potoczy.

Wracając do początku artykułu - dlaczego Mozambik? Bo w sumie było to jedne z większych złamań mojej strefy komfortu ostatnimi czasy - jakimś cudem(nie wnikajcie) znalazłem się na wykładzie otwartym o florze i faunie Mozambiku wykładanym na Collegium Biologicum na Morasku. O dziwo, nie było tam za wiele młodzieży - poza kilkoma dziewczynami 6,5/10, jakimiś kilkoma gośćmi - większość to byli profesorowie, doktorzy i ludzie ze świata nauki biologii, botaniki etc. Zaintrygowała mnie tam jedna kwestia - i uznałem, że się o nią spytam, a chuj, raz się żyje. Im bliżej było do momentu zadawania pytań(i samego czasu) - tym bardziej ja odczuwałem bicie serca.

 No bo do cholery - tam są ludzie, którzy wiedzą wpierdalają mnie samym nosem, zgłębiali i zgłębiają ją od lat, pewnie to o co się spytam jest dla nich tak trywialne i banalne, że aż śmieszne. I powiem szczerze - byłem kurewsko zaskoczony - myślałem, że nie mam problemu z przemowami publicznymi. Niemniej przełamałem się(a w chuj się stresowałem pod koniec, aż głos miałem rozedrgany) i powiedziałem


Przepraszam, bo ciekawi mnie jedna sprawa - chodzi o łuskowce. Powiedział Pan, że są one najdroższym ze zwierząt na czarnym rynku i są kupowane głównie przez Chińczyków. Dlaczego? Czy wynika to z tego, że są endemitami(doceńcie te znajomość słownictwa terminologii biologicznej - dop.ode mnie), czy z jakichś właściwości, nie wiem, medycznych, estetycznych? I dlaczego akurat Chińczycy je kupują?



Co mi to dało? Kolejnym razem jakiekolwiek przemówienie w towarzystwie będzie dla mnie kurewsko łatwe(bo gdzie może być bardziej deprymujące otoczenie niż tam?), ja sobie coś udowodniłem, spotkanie było debeściackie, a i dowiedziałem się, że łuskowce tyle kosztują i są eksportowane do Chin, bo są uważane za bardzo wartościowe w ich medycynie naturalnej. Dlaczego? No tego już się nie dowiedziałem, ale jak ktoś wie - niech do mnie kiedyś podbije na priv, chętnie dokończę ten wątek.

Więc...do roboty! I powodzenia w łamaniu strefy komfortu, choć lepiej tego nie traktować w kategorii wyzwania - a po prostu jako zabawy i sprawieniu by swoje życie było ciekawsze i bardziej kolorowe.

PS: Nie polecam takiego wyjścia ze strefy komfortu jakie zafundował sobie mój ziomek - wpadanie pod auto nie jest najlepszym pomysłem :* 

Koty są lepsze od psów - udowodnione...naukowo

Posted: niedziela, 16 sierpnia 2015 by Unknown in
0

Czy istnieje bardziej odwieczne pytanie od Wielkiego pytania o sens życia, Wszechświata i całej reszty, pojawiającego się w filmie "Autostopem przez Galaktykę" Douglasa Adamsa? Z całą pewnością tak - pytanie czy lepsze są koty, czy psy.
I chociaż dyskusje na ten temat są zażarte i równie odwieczne, składające się w większości z subiektywnych odczuć osób dyskutujących, różnych kryteriów oraz wątpliwego ich doboru - z odpowiedzią spieszy tu nauka

Jest to luźne tłumaczenie dość krótkiego artykułu "Cunning Cats forced dogs to evolve...or extinct!" z portalu IFLScience(I fuckin' love science).

Post scriptum: Żeby nie było, bo zaraz i przeglądający mojego bloga się spolaryzują i w połowie go opuszczą - artykuł nie prezentuje moich poglądów. Osobiście jestem wielkim fanem kotów, ale zakochanym w psach husky i chow-chow.
Inna sprawa, że aktualnie nikt bloga nie przegląda...no ale "nvm".

Sprytne koty zmusiły psy do ewolucji...lub wyginięcia.

Czy jest coś co mogłoby podnieść - i tak już wysokie - ego naszym kochanym kotom? Prawdopodobnie tak - twarde, przedstawione czarno na białym, dowody na to, że są lepsze od swoich głównych domowych rywali - psów. I, jak się okazuje, nie było to dawniej takie odległe od prawdy; kiedy członkowie rodziny kotowatych przeniosły się z Azji do Ameryki Północnej, ich naturalne zdolności polowania właściwie zdziesiątkowały populację rodziny psów - doprowadzając niemal 40 gatunków do wyginięcia. Co ciekawe - przybycie kotowatych okazało się dla ewolucji psowatych(a w zasadzie rodziny Canidae - lądowych ssaków drapieżnych obejmujących psy, wilki, kojoty szakale - dop.od tłumacza) bardziej poważne w skutkach niż zmiana klimatu!

Dlaczego tak się stało? Powód jest dość oczywisty - lepiej wykształcone zdolności łowieckie u kotowatych doprowadziły do wzrostu konkurencji o żywność. Ponieważ zasoby żywności są ograniczone - a potrzeby niekoniecznie - oznaczało to, że niektóre drapieżniki musiały obejść się smakiem. Niestety to rodzina psowatych zwykle wracała z pustym brzuchem - więc miała dwie opcje; albo zaadaptować się do nowych warunków albo wyginąć. Dlatego też ewolucja psowatych jest tak powiązana z konkurencją o żywność. Wyniki te pochodzą z badań przeszło 2000 skamieniałości i można je znaleźć na stronie National Academy of Science.

Naukowcy zauważyli, że znaczne tempo wymierania jest często łączone z dramatyczną zmianą klimatu. Jak się okazuje - być może za często. "Zwykle zakładamy, że zmiana klimatu jest czynnikiem grającym główną rolę w kształtowaniu różnorodności biologicznej i ewolucji. Natomiast konkurencja o pokarm, wśród różnych gatunków mięsożernych zwierząt, okazała się znacznie ważniejsza dla psowatych" wyjaśnia Daniele Silvestro z Uniwersytetu w Gotebergu. 

Aż do niepożądanego przybycia rywali, psowate radziły sobie całkiem nieźle w Ameryce Północnej. Pierwsze ślady ich obecności są z okresu 40 milionów lat temu - natomiast największa różnorodność rodziny Canidae(łacina z pewnością sprawia, że artykuł brzmi znacznie bardziej profesjonalnie, nie? - dop,od tłumacza - psowate) przypada na okres 22 milionów lat temu - oferując około 30 gatunków. Dzisiaj przetrwało ich tylko...9.

W odpowiedzi na zagrożenie ze strony kotowatych, ewolucja musiała dokonać kilku korekt. W szczególności doprowadzając do wzrostu masy ciała - czasem nawet o 30 kilogramów. To sprawiło, że niektóre psowate stały się jednymi z największych drapieżników w Ameryce Północnej. 

W dzisiejszych czasach kilka dużych drapieżników ma przerażające ryzyko wymarcia. Jednak żadne z zagrożeń nie jest porównywalne z okresem ich największej wymieralności. Na przykład w Afryce dzikie psy non stop konkurują z kotami takimi jak np. lwy. Niemniej teraz jest to znacznie bardziej wyrównana walka niż dawniej.


Źródło: IFLScience
Tłumaczenie: Dawid Pstrak
Polecam zapoznać się z całym tym portalem - no, całym to byłoby akurat ciężko. Będę regularnie dodawał takie ciekawostki naukowe i paranaukowe na bloga. Jak ktoś chce podać artykuł dalej - gorąco zachęcam(nie obrażę się za zalinkowanie bloga w dobie zasięgów). Nie roszczę sobie żadnych praw do tak gównianego tłumaczenia. Ale jeśli ktoś chciałby mnie doedukować, by kolejne nie było tak gówniane - na privie z chęcią poznam moje błędy lingwistyczne, bo ani anglistą, ani polinistą nie jestem.

#pstraq

Miasto niemal prywatne

Posted: wtorek, 24 czerwca 2014 by Unknown in
0

Sandy Springs, Georgia, hrabstwo Fulton pozornie wygląda niczym kolejne, typowe amerykańskie miasto(naturalnie myśląc o "typowym amerykańskim mieście" nasuwa mi się na myśl Nowy Jork, a nie Detroit). Wg. spisu ludności z 2010-ego roku w Sandy Springs mieszka 93 853 mieszkańców. Posiada ono parki, drogi i piękne miejsca do odpoczynku. Jest jednak coś co odróżnia je od każdego innego miasta - Sandy Spring sprywatyzowało niemal wszystkie dziedziny życia w aglomeracji!

Ciemna strona unijnych dotacji #2

Posted: niedziela, 18 maja 2014 by Unknown in
0

"Drogą fałszywego i niesprawiedliwego rozumowania, pod adresem ekonomistów padają zarzuty. O co się nas oskarża? O to, że odrzucając dotację, odrzucamy jednocześnie samą rzecz, która ma podlegać dotacji, że jesteśmy wrogami wszelkiego rodzaju działalności, ponieważ chcemy, by ta działalność była z jednej strony wolna, a z drugiej sama poszukiwała dla siebie zapłaty[...]
Ze wszystkich sił protestuję przeciwko tym oskarżeniom."
- Fredereic Bastiat, francuski polityk i ekonomista

Ciemna strona unijnych dotacji

Posted: środa, 26 lutego 2014 by Unknown in Etykiety: ,
0

"O mój Boże, otrzymaliśmy w tym roku [wstaw ileś miliardów złotych] dotacji z Unii. Jesteśmy krajem, który jest największym ich beneficjentem! To sukces rządu! To sukces Polski! Od teraz nasze PKB skoczy jak w mordę strzelił! Dzięki tym dotacjom i TYLKO dzięki nim możemy się rozwijać. Viva la Union Europeene! Viva la Pologne!"
- Typowy euroentuzjasta

Dotacje z Unii Europejskiej. W wszelkich mediach są przedstawiane jako niezbędny warunek polskiego rozwoju i najlepsze co mogło nas zostać. Ponadto są jednym z typowych argumentów osób twierdzących o dobrobycie Unii Europejskiej. Można by wręcz spytać -