Jaime
Posted: czwartek, 19 maja 2016 by Unknown in
0
J a i m e
Podobno najcięższe jest zawsze powiedzienie(tu: napisanie) tego pierwszego zdania. No to je już mam za sobą. Ale odkładając na bok parafrazowanie P.Szymborskiej – skupmy się na konkretach. Po pierwsze chcę powiedzieć, że to ostatni wpis na tym blogu, którego i tak nie prowadzę. Po drugie: to ostatni wpis na tym blogu, którego tematyka jest w chuj szeroko niesprecyzowana. Trzeci konkret: Dziękuję. Na przestrzeni tych dwóch/trzech lat wchodziło tutaj sporo osób – nie zawsze były to reakcje wynikające z udostępnień, a część wejść była regularna. Wszystko mam w swoich statystykach, kochani. Więc chcę Wam podziękować, tak zwyczajnie, od siebie. I cieszę się, bo była to forma pewnego sprawdzenia mojego warsztatu literackiego(choć to złe określenie) czy zwyczajnie tego, czy umiem zainteresować postronne osoby. Bo że umiem zainteresować osoby niepostronne – wiem doskonale. Jestem w końcu Dawid Pstrak, nie?
Blog spełniał różne role na przestrzeni kilku etapów. Czasem był typowo pozeranckim gównem, w stylu – o hej mała, patrz jakie inteligentne przemyślenia daję. Czasem był dla mnie miejscem do pewnego usystematyzowania pewnych kwestii, czasem był zajebistym pretekstem by się nie uczyć(zwłaszcza w maturalnej), a czasem był rodzajem terapii bezsennościowej(polecam jeśli ktoś kiedyś cierpiał na taki problem: wypiszcie wszystko o czym myślicie na kartkę papieru - lepiej nie komputer, bo to sztuczne światło - od razu poczujecie się bardziej zmęczeni i spokojni). No ale jebać, to nie są konkrety, a sentymenty nigdy nie były w cenie.
Do rzeczy:
Ten art, podobnie jak cały blog, również będzie miał bardzo niesprecyzowaną tematykę.
Wiecie, jestem zajebistym obserwatorem. To nawet dobry pomysł na książkę – sytuacje, które czasem widujemy. Dialogi, które czasem słyszymy. Z życia całkowicie normalnych ludzi, zapierdalających właśnie do roboty, użerających się z kimś przez telefon, poprawiających mejkap(już nie tylko Panie). A w tle te świetne rozmowy;
Przykład 1. Lecę sobie do altum, obok babka na oko 25 lat(czyli pewnie 35 – jestem fatalny w rozpoznawaniu wieku, kilka najbliższych osób wie o czym mówię) z dzieckiem w wózku(tym dziecięcym, nie inwalidzkim). Taki typ może nie femme fatale, ale na pewno „byznesłumen”(jak wczoraj na koncercie Zeusa). No i ta, dość poważna, dystyngowana kobieta mówi(nie mam pojęcia do kogo):
- I wiesz co ta szefowa-szmata zrobiła? Usunęła mnie ze znajomych na facebooku!
*Kurtyna*
Przykład 2. Kaponiera, rozmawia dwóch gości:
- […]bo ona teraz na jakiejś ostrej diecie jest
- Ale nie chodzi o grubość…chodzi o odpowiednie proporcje!
- No z proporcjami to też ma przejebane
*Kurtyna*
Do czego piję? Po pierwsze – odrobina humoru. Choćby marnego. Po drugie – między tymi różnymi dialogami usłyszałem kiedyś takie pewne stwierdzenie(powtarzane zresztą w chuj często, co nie sprawia, że jest cokolwiek bardziej prawdziwe) „Ludzie się nie zmieniają”. „People don’t change”. „Menschen andern sich nicht”. I tak dalej. I tego, i między innymi tego, będzie dotyczył ten wpis.
(To akurat typ negatywnej zmiany)
Po pierwsze – nie każcie mi się nawet znęcać nad tym jakie te stwierdzenie jest biedne intelektualnie. Powtarzane zresztą zwykle przez zbuntowane nastki, w kontekście faktu, że zerwali z partnerem/-rką(głównie jednak Panie, naturalny talent do dramatyzowania) po aż czterech dniach chodzenia. Albo osoby o podobnej dojrzałości. Typologizuję i szufladkuję? Pewnie, że tak - i zajebiście się z tym czuję.
(Swoją drogą – zauważyliście, że kobiety nigdy nie są tak naprawdę singielkami? I tu nawet nie chodzi o związek, ale o poczucie przynależności – kobiety zawsze czują/chcą czuć, że należą albo do osoby z którą się spotykają, albo do osoby z którą chciałyby się spotykać, albo do eksa. Nigdy(albo bardzo krótko) nie są tak naprawdę, w stu procentach, całkowicie wg. siebie wolne.)
Pominę więc argumenty obalające te bzdurne hasło(choćby to, że osoby o zaniku pamięci zachowują się całkowicie odmiennie niż przed zanikiem), bo dla mnie jest to całkowicie oczywiste, logiczne i pewne, że ludzie zmieniają się tak naprawdę każdego dnia – pod wpływem pewnych zdarzeń, rozmów, słowem – doświadczeń. Czasem ta zmiana jest drastyczna(np. strata bliskiej osoby), czasem jest konsekwencją pewnego constansu w danym życiu.
A l e j e s t.
I świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi, bo przypadłością ludzką jest doświadczać i się uczyć(nie wnikając już czy te doświadczenie nas popchnie do dobrego czy złego wniosku).
To tyle jeśli chodzi o innych, a teraz pozwólcie, że skupię się na sobie. Ten blog zresztą zawsze miał oscylować wokół jednej osoby, którą to byłem ja. Sorry, taki klimat.
Ostatnie dwa lata były kurewsko przełomowe w moim życiu – zmieniłem niektóre schematy myślenia, kilka osób w moim życiu straciłem, kilka zyskałem(zwłaszcza Ciebie, Bartuś!), nabrałem pewnego introwertyzmu i pewnych wartości, przemyślałem kilka spraw, kilka innych koncertowo zjebałem, może się uspokoiłem, a może i wręcz przeciwnie – z tego miejsca pozdrawiam… albo nieważne. Tak czy inaczej – było dużo bodźców, które mogły popchnąć do różnych, nowych doświadczeń. I chociaż całościowo się mogę wkurwiać, że czasem mogłem zachować się inaczej… lub zachować się w ogóle jakoś, to całościowo – jestem dumny z przebiegu tych ostatnich kilku lat. I nie zmieniłbym absolutnie niczego, nawet tych najbardziej debilnych zdarzeń dokonanych pod wpływem chwili. Było zajebiście, dzięki, a jeśli Cię coś dotknęło – no cóż, pomyśl ile mogłeś ziomeczku lub ile mogłaś księżniczko się nauczyć - choćby tego, że bywam palantem. Ale i tak mnie uwielbiasz.
Zmiana jednak zawsze niesie za sobą pewne wnioski(podstawa do zmiany) i to będzie oś tego tekstu.
Pierwszy? Zawsze jest kontekst.
Nie jest to absolutnie wniosek wywracający podstawy funkcjonowania relacji międzyludzkich do góry nogami - a jednak zapominamy o tym banale. Każde zdarzenie, każde zachowanie, każda czyjaś decyzja ma kontekst - tym kontekstem są zdarzenia poprzedzające owe, tym kontekstem jest sposób w jaki dana osoba została wychowana, tym kontekstem jest to czy z samego rana >ową< osobę opierdolił szef/wygrała w totka/miała dobry seks z mężem poprzedniej nocy(lub poranka). To wszystko wpływa na pewne indywidualne zachowanie w danej sytuacji, w której również bierzemy udział lub jesteśmy obserwatorami. Banalne, prawda?
Drugi? Za cholerę nie znamy pełnego kontekstu.
Ekonomia to nauka o gospodarowaniu ograniczonymi środkami, by zaspokoić nieograniczone potrzeby(ale się nie będę tak z tymi analogiami rozpędzał, bo zaraz dojdę do tematu podnoszącego mi ciśnienie; rachunku kosztów). Podobnie ograniczona(a nawet bardziej) jest nasza wiedza dotycząca kontekstu drugiej osoby. W sumie zamiast rozwijać ten akapit wystarczyłoby mi tu wkleić teledysk utworu alt-J. Zwyczajnie nie znamy wszystkich faktów i przy ocenie danej sytuacji i należy o tym pamiętać.
Trzeci? Sami mamy pewne wyuczone schematy
Nie będę tutaj pierdolił o relatywizmie moralnym, ale fakt jest taki, że sami jesteśmy poddani pewnemu kontekstowi - wychowaliśmy się w określonym środowisku, w określonej kulturze, doświadczyliśmy określonych zdarzeń w wieku dojrzewania i mamy przez to inną ocenę przy ocenianiu danej sytuacji. I inną wrażliwość na sam fakt oceniania. I inną skłonność by to robić. Dlatego, księżniczko lub ziomeczku, jedna osoba powie, że nigdy nie wolno uderzyć kobiety, a inna osoba powie, że to zależy - bo ma(mają) określone upodobania seksualne, lub kobieta musiała naprawdę spierdolić gotowanie tej zupy.
.
.
.
Takie żarty.
Czwarty? Jesteśmy ludźmi
Myśleliście, że zakończę te moje złote reguły słodkim pieprzeniem w stylu "nie oceniajmy", "nie powinno się szufladkować" i t e d e? No proszę Cię, to znaczy, że mnie całkowicie nie znasz. Prawda jest taka, że jesteśmy ludźmi, a ocenianie innych to nasz mechanizm obronny, by intuicyjnie wiedzieć co jest bezpieczne, a co nie.. Oczywiście, że 2/3 tych ocen będzie nieprawdziwe lub niepełne... ale kto powiedział, że nie warto próbować?
Po prostu, księżniczko lub ziomeczku, należy o tym pamiętać. Należy pamiętać, że nasz obraz sytuacji jest niepełny(no chyba, że jesteś tak nieomylny jak ja. PS: nie jesteś), należy pamiętać, że mamy inną wrażliwość czy też oceniamy wg. innych reguł etycznych niż ta osoba przyjmuje.
I pamiętajmy też, że my ciągle jesteśmy poddawani tej chuja wartej, bezpodstawnej i nieprawdziwej analizie innych ludzi, którzy nas oceniają. Ludzi, którzy nie wiedzą czego doświadczyliśmy, jak zostaliśmy wychowani, czy tego jak nam ten dzień mija. Ich ocena to suma ich przeświadczeń - ale dlaczego miałoby to mieć kiedykolwiek wpływ na to co robimy? Prawda jest taka, że cokolwiek zrobisz lub nie zrobisz - ktoś będzie patrzył i obserwował. I oceniał. Więc z dwojga złego - lepiej robić to co chcesz, to co czujesz, że powinieneś niż sugerować się ciągłą i ciągle zmieniającą się opinią innych. I jest to wniosek, do którego dojrzewanie zajmowało mi bardzo dużo czasu - bo sam byłem(mam nadzieję) osobą, która skrajnie przejmowała się tą głupią i nic nie znaczącą opinią innych.
Prawdziwą tragedią tego świata jest chwila, gdy nie zrobiłeś czegoś, czego naprawdę chciałeś z powodu przejmowania się czyjąś oceną. Gdy mogłeś doświadczyć czegoś nowego, zajebistego, ale do tego nie doszło. Sam zajebiście żałuję pewnej sytuacji jeszcze w zeszłym roku, w pociągu PKP na trasie Poznań - Warszawa, gdy strach przed tym co pomyślą inni spowodował, że nie zrobiłem tego co bardzo chciałem. I jestem zajebiście pewny, że dużo straciłem. I obiecałem sobie od tamtej pory, że podobnie pizdowato się nie zachowam, bo... nie ma sensu tracić życia.
Powiesz, że takie myślenie tylko o sobie(pierwsze wypaczenie) doprowadzi do jakiejś anarchii(drugie wypaczenie), bo sprawi, że ludzie będą robić to co chcą nie patrząc na konsekwencje dla innych(trzecie wypaczenie, sprzedane). Kto wie - może i masz rację?
Cieszę się jednak, że jestem osobą, która znacznie bardziej wierzy w ludzi niż Ty.
I tym optymistycznym akcentem chcę podziękować za czytanie Więcejtagówniepamiętam.
Na razie, ziomeczku
Na razie, księżniczko