Wyjście ze strefy komfortu #Niemiejkijawdupie
Posted: poniedziałek, 9 listopada 2015 by Unknown in
0
Dlaczego
o tym w ogóle piszę? Bo Mozambik.
Brzmi
to lakonicznie, wiem - wyjaśnię to pod koniec artu.
Pomysł
na tego arta miałem już od dawna - bo sam temat zajmował u mnie
ostatnio wysokie miejsce w swojej "ważności". Jak zwykle
to w takich artykułach, stylizowanych na felietony, bywa - zaczniemy
od zdefiniowania samego pojęcia. Czym jest strefa komfortu? Jest to
przestrzeń, w której zwyczajnie czujemy się bezpiecznie. Dzięki
funkcjonowaniu w niej na codzień znamy ją najlepiej, nie zaskakuje
nas, nie wystawia na nieoczekiwane(traktowane przez mózg jako
niebezpieczne) zdarzenia. Słowem(lub raczej zdaniem) - nic Tobie w
niej nie grozi.
Bezpośrednią
przyczyną, czy raczej pretekstem, by w końcu usiąść na dupie do
komputera(tym razem wyjątkowo to doceńcie - dopiero co załatwiam
internet na chatę, więc aktualnie siedzę i kradnę wifi od
McDonalda w Starym Browarze - co już samo w sobie jest delikatnym i
subtelnym wyjściem ze strefy komfortu) była pewna sytuacja w
tramwaju, której byłem świadkiem. Uprzedzam - wydaje się być
śmieszna, wydaje się być błachostką i nikt w jej trakcie nie
ucierpiał - ergo może wydawać się nudna. Ale jest znacząca i
dotyczy, o zgrozo, większości znanych mi ludzi.
Otóż
jadąc owym wieczornym tramwajem(było koło 10-ej) na Szymanowskiego
wsiadła do tramwaju grupa studenciaków. Na oko ~ 23lat, ale życie
już pokazało mi wielokrotnie i dobitnie, że z ocenianiem wieku mam
problem. Więc pewnie mają po 31 lat, żonę i dziecko. NIEWAŻNE.
Otóż wsiedli oni do tramwaju i - dość normalna sprawa w środę,
która jest uważana za mały piątek - wyjęli oni piwo. Swoją
drogą piekielnie zajebiste piwo - bo Książęce Pszeniczne oraz
Perłę niepasteryzowaną, #productplacement. Widać było, że
chłopaki mają dobrą fazkę, dobry humor i jadą na imprezę - i
zagadali do jakiegoś typa, na oko 21 lat(więc pewnie 30-cha na
karku) czy zwyczajnie nie chce się poczęstować. Zaznaczam, że
otworzyli piwo przy nim, co wyklucza obecność środków przez które
mogliby godzinę później dobierać się do jego dupy. Sorry za
dosadność.
Reakcja
gościa? Autentycznie się zmieszał. Wyglądał jakby ktoś mu po
raz pierwszy w życiu coś zaproponował, jakby po raz pierwszy w
życiu ktoś obcy się do niego odezwał. Skulił głowę i uniósł
ramiona do góry w tzw. żółwika(dziwna poza niektórych gości na
podryw), by następnie odburknąć coś-coś-coś. A następnie
odszedł od nich na odległość pięciu metrów i wysiadł na
Kurpińskiego. Przy czym podejrzewam, że Kurpińskiego to nie jest
jego docelowy przystanek.
Jaki
jest morał tej przyśpiewki? Zakładam, że nie jesteś debilem i
nie myślisz, że definicją mojego wyjścia ze strefy komfortu jest
przyjmowanie od każdego napotkanego gościa napoi alkoholowych -
broń Boże. W tym wypadku, w tej sytuacji i u tego gościa
autentyczna strefa komfortu jest bardzo wąska - wynosi najbliższe
30 cm. Jakiekolwiek kontakty z osobą, której nie zna, są dla niego
tak w gruncie rzeczy obce, że aż nie umie się do nich zachować. I
bycie introwertykiem nie ma tu nic do rzeczy - reakcja sama w sobie
była dość komiczne.
Na
powyższym przykładzie chciałem pokazać czym jest strefa komfortu
w ujęciu społecznym - może być np. strachem przed poznawaniem
nowych ludzi. Oczywiście samych typów stref komfortu jest ogrom -
może to być strach przed nowymi zadaniami, tkwienie w jednym
miejscu pół swojego życia, niechęć do rozpoczęcia jakiegoś
nowego hobby, czy ciągłe wchodzenie tylko na tę jedną i jedyną
stronę z filmami pornograficznymi.
.
.
.
Dobra,
nieważne. Pomińcie te ostatnie.
Słowem
- strefa komfortu to strefa wygody. Iluzji ciepła i bezpieczeństwa.
Dlaczego
ciągłe siedzenie w strefie komfortu jest złe? Przyczyn jest, za
przeproszeniem, w chuj. Stabilizacja jest po prostu nieproduktywna, a
dostrzegli to już w Starożytnym Rzymie(był taki cytat mniej
więcej, że zwycięzcy nie mają bodźca do zmian). Przez ciągłe
siedzenie w tym samym miejscu, momencie życia - zwyczajnie się nie
rozwijasz. Bo i jak masz się rozwijać, skoro nie ma przed Tobą
żadnych nowych wyzwań, nie poznajesz nowych ludzi, nie trenujesz
czegoś nowego? Na tym świecie znam tylko jeden bezwzględny fakt,
jedną zasadę i brzmi ona "Im dłużej coś robisz - tym
bardziej Cię to nudzi". A im bardziej Cię to nudzi tym mniej
widzisz w tym sensu.
Stabilizacja
to tylko jeden krok od stagnacji, zaprzestania poszukiwania czegoś
niesamowicie intrygującego - a to, choć brzmi to kurewsko dosadnie,
to tylko jeden krok od wegetacji. Stajesz się robotem, z określonymi
ramami czasowymi, wykonującym regularnie to samo. W ekonomii
istnieje pojęcie jak "koszt utraconych możliwości" - i
każda ta sekunda tego Twojego stabilnego życia, która wydaje się
zwracać może i materialnie - to jednak sekunda w której mogłeś
nabyć nowe kompetencje, poznać coś lub kogoś nowego. Po prostu
przegrywasz.
Nie,
nie, to nie znaczy, że masz teraz pierdolnąć swoje studia, pracę
i przyjaciół - to nie jest wyjście ze strefy komfortu(tzn. jest,
ale nie tylko). To po prostu zwykły idiotyzm i egoizm. Nie rozumiem
też opozycji w jaką się stawia strefę komfortu i regularne życie,
pojawiające się na wielu portalach - gówno prawda. Można chodzić
do roboty/na uczelnię/do liceum w godzinach 8-16, a jednak zmieniać
swoje życie. Diabeł tkwi w szczegółach.
I
to właśnie te detale i szczegóły są decydujące, tak samo jak
to, że życie składa się z ulotnych chwil. I to te chwile
najbardziej pamiętamy, nie okresy. I jakby się nad tym głębiej
zastanowić to bardzo często właśnie te pamiętne chwile to
momenty, kiedy najbardziej robiliśmy coś kurewsko nieoczekiwanego,
zaskakującego, niepewnego - czyli klasycznie wychodziliśmy poza
nasz schemat i nasze znane możliwości.
Wiem, nareszcie jakis fajny obrazek |
Innymi
słowy - zapisz się na jakiś nowy sport. Niemal każdy człowiek ma
coś co zawsze chciał trenować, ale znajdował wymówki, w stylu
"żeby trenować to naprawdę to bym musiał zacząć to robić
od dziecka", "wolę wieczorem usiąść przed telewizorem",
"żeby to zrobić potrzebuję kajdanek i pejczu".
.
.
.
Ochuj,
te ostatnie też pomińcie.
Niemniej
to wymówki. A nowe hobby, poprzedzone nawet próbowaniem innych
aktywności przez rok(co z tego, że nie znajdujesz? Ważne że
szukasz) potrafi człowieka niesamowicie natchnąć energią. Czy to
mowa o salsie, boksie czy żeglowaniu.
Najlepszym
wyjściem jednak ze strefy komfortu, które najbardziej polecam, jest
po prostu poznawanie nowych ludzi. Każdy człowiek to bagaż
doświadczeń, innej przeszłości, znający inne środowiska,
różniący się od siebie. Nawet jak jest debilem. Nieważne. Nawet
przelotny kontakt z nimi może serio Cię zaskoczyć, czy pchnąć do
jakiejś zmiany. Tamtego "tramwajowego" wieczoru to ja
zagadałem do tych gości, poczęstowałem się piwem(serio Perła
niepasteryzowana jest cudowna), zapytałem się dokąd jadą. A
jechali sobie do Opcji. Just saying. Co miałem z tego kontaktu?
Choćby to, że poznałem kolejną markę piwa, którą cholernie
polubiłem. To zawsze jakieś pozytywne doświadczenie.
Więc
gdy kolejnym razem zagai Cię jakaś na-oko-dwudziestokilkuletnia
studentka sprzedająca kartę PEKA - pogadaj z nią. Dowiedz się jak
mały ruch jest o 20-ej, od kiedy tam pracuje, czy jak mało jej
płacą. Cholera wie jak ten kontakt się potoczy.
Wracając
do początku artykułu - dlaczego Mozambik? Bo w sumie było to jedne
z większych złamań mojej strefy komfortu ostatnimi czasy - jakimś
cudem(nie wnikajcie) znalazłem się na wykładzie otwartym o florze
i faunie Mozambiku wykładanym na Collegium Biologicum na Morasku. O
dziwo, nie było tam za wiele młodzieży - poza kilkoma dziewczynami
6,5/10, jakimiś kilkoma gośćmi - większość to byli
profesorowie, doktorzy i ludzie ze świata nauki biologii, botaniki
etc. Zaintrygowała mnie tam jedna kwestia - i uznałem, że się o
nią spytam, a chuj, raz się żyje. Im bliżej było do momentu
zadawania pytań(i samego czasu) - tym bardziej ja odczuwałem bicie
serca.
No bo do cholery - tam są ludzie, którzy wiedzą wpierdalają mnie samym nosem, zgłębiali i zgłębiają ją od lat, pewnie to o co się spytam jest dla nich tak trywialne i banalne, że aż śmieszne. I powiem szczerze - byłem kurewsko zaskoczony - myślałem, że nie mam problemu z przemowami publicznymi. Niemniej przełamałem się(a w chuj się stresowałem pod koniec, aż głos miałem rozedrgany) i powiedziałem
No bo do cholery - tam są ludzie, którzy wiedzą wpierdalają mnie samym nosem, zgłębiali i zgłębiają ją od lat, pewnie to o co się spytam jest dla nich tak trywialne i banalne, że aż śmieszne. I powiem szczerze - byłem kurewsko zaskoczony - myślałem, że nie mam problemu z przemowami publicznymi. Niemniej przełamałem się(a w chuj się stresowałem pod koniec, aż głos miałem rozedrgany) i powiedziałem
Przepraszam, bo ciekawi mnie jedna sprawa - chodzi o łuskowce. Powiedział Pan, że są one najdroższym ze zwierząt na czarnym rynku i są kupowane głównie przez Chińczyków. Dlaczego? Czy wynika to z tego, że są endemitami(doceńcie te znajomość słownictwa terminologii biologicznej - dop.ode mnie), czy z jakichś właściwości, nie wiem, medycznych, estetycznych? I dlaczego akurat Chińczycy je kupują?
Co
mi to dało? Kolejnym razem jakiekolwiek przemówienie w towarzystwie
będzie dla mnie kurewsko łatwe(bo gdzie może być bardziej
deprymujące otoczenie niż tam?), ja sobie coś udowodniłem,
spotkanie było debeściackie, a i dowiedziałem się, że łuskowce
tyle kosztują i są eksportowane do Chin, bo są uważane za bardzo
wartościowe w ich medycynie naturalnej. Dlaczego? No tego już się
nie dowiedziałem, ale jak ktoś wie - niech do mnie kiedyś podbije
na priv, chętnie dokończę ten wątek.
Więc...do
roboty! I powodzenia w łamaniu strefy komfortu, choć lepiej tego
nie traktować w kategorii wyzwania - a po prostu jako zabawy i
sprawieniu by swoje życie było ciekawsze i bardziej kolorowe.
PS:
Nie polecam takiego wyjścia ze strefy komfortu jakie zafundował
sobie mój ziomek - wpadanie pod auto nie jest najlepszym pomysłem
:*